dla Elizy jestem w stanie pomieszać zmysły
w grozę wieczoru wnieść kometę,
kiedy przelew zje kilka żywych serc, a ja nie napiszę już nic
o urokach miasta – wolniejszego, kiedy idę
od pnia po koronę, w wiecznym uścisku zegarmistrza
zbiegł mi wiek w tramwaju zakrztuszony ceglanymi
ranami Warszawy, upuszczę bilet, by zaadresowano
na nowo konstelacje. o pół godziny starszy od ognia,
o dwa dni ocalony milczeniem, kropla jak śmierć – zapatrzony – wierzysz,
że to ból rozsadził język,
a plamy na sukience każą zatamować wszystkie oczy?
abecadło! kiedy urwiesz uchwyt od kubka?
wodospadem, koniec świata ziewa szeroko śmiejąc się
z tych, którzy zawiśli w górach, a srebrna waga rwie
syte sierpnie pieszczotą fletu. życie, o cały świat od
dziecka starsze jakby nigdy nic
inna pogoda
0