biegli w językach zrzucają opierzenie przed
zimą karmiąc kota iskrą, nitki – strumienie
zaszyte wąwozy między piersiami, mówić:
o czarodziejach słońca, oni wolą równą ziemię
od doktryn zimnego wiatru, nic w kosmosie
nie jest ciepłe, z papieru wszystko wywodzi
się od wyrazu, zaufaj swojemu groszowi, który
wywodzi rozum i szlag, dla korzeni palonych
łez, które umieją umierać w Republice
– przekreślmy je, dawną formą ust, wytrychem
otwierając furtkę i skrzynkę na listy
pewnego anioła, by wejść na posesję ojca,
ostatnie pytanie przed tobą: gwiazda na ścianie
jest otwarta na dwanaście pomysłów,
zwiedziłem Frankfurt nad Menem, piękne
drzwi miast, w których nakazane mi było
kochać i tęsknić, złamany cień jabłoni pisany
był od zachodu, po świadka dnia, milczenie
cierpliwej krwi zadrwiło z atomu czynsz płacąc
światu w terminie, kłamstwo z prawdą
spotyka się na progu